Rustler
Dołączył: 01 Maj 2010
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:18, 01 Maj 2010 Temat postu: Dresaż L - powtórzenie w terenie |
|
|
Obudziło się we mnie pragnienie szerzenia dobra = wsiądę na Approvna. Tak to jest pomysł. W 30 minut dookoła Aravey, Bonsai i Daily i już jestem w stajni. Jeden zamaszysty ruch i przebywam w boksie z moim ogierzastym. Wzięłam z półki woreczek i zaczęłam pucowanie kasztana. Na wysoki połysk. Zrealizowałam to tylko w 15% ale i tak miałam zaciesz. Osiodłałam go w boksie i zaprowadziłam na halę bo reszta budynków była niedostępna/nieczynna/niesucha/niefajna. Wsiadłam i poprawiłam się w siodle. Zniecierpliwione bydle ruszyło w przód. Zatrzymałam go mocniej i podciągnęłam popręg. Koń zaczął się uginać. Chyba trochę przegięłam. Popuściłam dziurkę i łydka do przodu. Trzy koła w prawo, raz, dwa, trzy koła w lewo i można się rozgrzewać. Puściłam arabiszona szybkim kłusem i tak ocykaliśmy po cztery kółka na stronę. Gdy trochę się spompował stwierdziłam, że nie będziemy gnić na hali i podjechałam drzwi. Sprawdziłam westowe umiejętności i otworzyłam drzwi z siodła. Za chwilę minęliśmy zasyfiony przez ptaki napis RSO "Distrib" i dzika natura stała przed nami otworem. Jednak nie będziemy się ociągać i wprowadzamy elementy P. Fajnie by było jednak L na 200% umieć. Postanowiłam, że... kłus! Przerabiałam wodzami, puszczałam, trzymałam, puszczałam, jechałam w łydkach, wyciągałam wędzidło z pyska, trzymałam, przerabiałam, jechałam w łydkach end finalnie Approvn obniżył szyję. Pogoniłam go trochę i jechaliśmy tak ze 30 metrów aż mu się znudziło bycie dresażową bestią. Dałam mu luźne wodze i przytrzymałam go jadąc w łydkach. Od dosiadu przeszliśmy do stępa. Przy kapliczce zebraliśmy się ze strachu. Zawsze mówiłam że kościół to zło ostateczne i co? Rustler ma zawsze racje. Jak Rustler nie ma racji patrz punkt pierwszy. Przytrzymałam go na wodzach, żeby nie tracił kontaktu i kłus... od dosiadu żeby było fajniej. Poklepałam go jadąc w półsiadzie bo nie uciekał już od kontaktu z wędzidłem. Lonże z wypinaczami jednak się przydały Wink Dałam mu trochę luźniejszą wodzę na zakręcie i wsadziłam zad do środka i pogoniłam. Galop na odcinku gdzieś 500m po delikatnym łuku. Kłusik, stępik. Potem na sztywnych wodzach minęliśmy kawałek okropnej, śliskiej ulicy a przy zjeździe wyrosła nagle i znienacka różowa chatynka. Ciągi i ustępowania mięliśmy za sobą by przespacerować się piaskową ścieżynką. Na koniec Approvn stwierdził, że kałuża jest straszna i trzeba bryknąć a nieprzygotowana Klaudia wylądowała nosem w wodzie. Otrzepałam bryczesy, i wsiadłam ponownie. W końcu po 10 minutach wreszcie weszliśmy do tej okrrrroopnej kałuży i następne 10 minut zajęła mi droga do RSO. Potem rozsiodłałam go i odłożyłam wszystko do siodlarni trzymając go za grzywę odprowadziłam do boksu. Wyczyściłam go wiechciem słomy i dałam jabłko. Całus i pa pa.
Post został pochwalony 0 razy
|
|