Rustler
Dołączył: 01 Maj 2010
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:22, 01 Maj 2010 Temat postu: Jazda na rozluźnienie |
|
|
Traj tu flaj! Aj łont tu get baj! - śpiewałam czyszcząc rudego sierściucha. Tak samo jak wczoraj mam plan. I wcale nie będziemy jeździć na hali. Dzisiaj wyruszamy na podbój maneżu. Tak, leży śnieg. No i co? Właściwie to już nie leży bo się topi. Pożyjemy zobaczymy. Arab ma wysokie podwozie to sobie zwierzątko poradzi. Mam nadzieję. Nie mam zamiaru znowu wylądować w brudnej breji zwanej błotem pośniegowym. Zawsze myślałam że to "błoto poślizgowe". Całe życie byłam w błędzie. No cóż. Lajf is brutal, end ful of zasadzkas, a czasem kopas w dupas. My tu gadu gadu a ja mam gotowego konia na jazdę. Złapałam za wodze i ruszamy w wędrówkę na padok. W połowie stwierdziłam, że nie będę moczyć wypastowanych (3 miesiące temu) butów więc popręg ciach, strzemiona ciach i siedzę w siodle ciach. Między czasie przećwiczyliśmy jazdę od dosiadu bo trzeba było lewitować między wszechobecnymi zaspami bądź kałużami. Gdy wreszcie po 30 tysiącach skrętów, jakiś 200 potknięciach byliśmy u celu oboje odetchnęliśmy z zrezygnowaniem. Pokręciliśmy się po padoku jeszcze z 10 minut stępem by przejść do kłusa. Nie powiem, wesoło było . Śnieg co chwila niespodziewanie odjeżdżał odkrywając podziemne jeziorka. Postanowiłam, że się nie poddam i pojeździliśmy jeszcze 10 długich minut kłusem. Niestety koń tak rozdeptał "podłoże", że zrobiło się tam jedno wielkie bajoro. Dobra, taka twarda to ja nie jestem. Zakręciłam ogiera w stronę stajni. Ten wesoło postawił uszy i ruszył żwawym stępem. Z maneżem wszystko fajnie tylko śnieg zakleił piasek i nie ma odpływu. Jeszcze tydzień. Co jak co ale ja już nie mogę patrzeć na hale. Zaparkowaliśmy pod stajnią i zsiadłam lądując dupą w kałuży. Zdolna Klaudia tworzy. Wstałam, otrzepałam się i zamieniłam ogłowie kasztana na kantar. Przywiązałam go do pierścienia na ścianie stajni i zabrałam siodło. Potem odwiesiłam ochraniacze na miejsce i postanowiliśmy zrobić sobie dzień wolnego. Wyczyściłam mu kopyta i przyniosłam wiadro z ciepłą wodą. Umyłam wszystkie nogi. Wpuściłam go w kantarze do boksu i w między czasie gdy gruby jadł siano ja pozamiatałam plac przed stajnią z resztek słomy i tych takich, no, jakiegoś błota i to tamto. Wyprowadziłam ogiera ponownie i znowu go przywiązałam. Ręcznikiem dosuszyłam prawie suche kopyta i posmarowałam je olejem. Sama siebie pochwaliłam i zabrałam się do kontrolowania strzałek. Okazało się że prawa tylna jest trochę przygnita. Zapchałam ją dziegciem i wcisnęłam w to kawałek waty. Approvn podczas zabiegu trochę się rzucał ale zaraz się uspokoił. Wcisnęłam mu marchewkę do pyska i wpuściłam do boksu. Zerknęłam na zegarek. Dochodzi 12:40. Dobra, mogę go nakarmić. Dałam mu owies zaparzany z siemieniem lnianym i zasypany otrębami. Arabek gdy tylko poczuł zapach mieszanki wyjrzał nad boksem i głośno zarżał. Tak wiem, pięknie pachnie. Pracowicie wyłuskałam całą maziaję do żłobu a wiaderko wyczyściłam sianem. Dokładnie zamknęłam drzwi i poszłam do domu Wink
Post został pochwalony 0 razy
|
|